sobota, 26 listopada 2011

Zbrodnia, kicz i komercja czy(li) klasyka sztuki?

Uwaga! Ten wpis zawiera obrazy, które mogą zostać uznane za drastyczne!

---

W krakowskim Muzeum Sztuki Współczesnej (MOCAK) trwa wystawa "Akcjonizm wiedeński. Przeciwny biegun społeczeństwa" (do 29.1.2012). Jak pisze kurator Stanisław Ruksza

"(...) owiany legendą akcjonizm nie jest dobrze znany. Dokumentacje ich działań wciąż wzbudzają emocje, nie tylko w społeczeństwie austriackim. Znaczenie zjawiska przykryte zostało strategią don't touch - pokazywać, lecz nie dyskutować".

Wydaje mi się, że znaczenia tej sztuki (sugerowane krytykom przez samych artystów) nie są wcale aż tak niechętnie zgłębiane. Strategia nie dotykania dotyczy raczej społecznego, w tym etycznego wymiaru większości prac artystycznych, które weszły do kanonu sztuki, mimo iż są wobec kogoś ewidentnie nie w porządku, łamią czyjeś prawa, podważają czyjąś godność, wykorzystują kogoś lub upokarzają. Dotyczy to choćby osławionych Łaźni Kozyry lub Piramidy zwierząt, która staje się już na tym blogu nadużywanym przykładem (ale cóż, jest jednym z nielicznych znanych przykładów w polskiej sztuce, które w podobnych sytuacjach można przywołać). Każdy krytyk, który spróbuje dyskutować z etyczna zasadnością Łaźni naraża się na to, że zostanie wrzucony do jednego worka z LPR-wocami, którzy chcieli skazać Nieznalską. Tekst Doroty Jareckiej na temat wystawy akcjonistów potwierdza te obawy: http://wyborcza.pl/Wykrwawiona_rewolucja.html

widok wystawy "Akcjonizm wiedeński. Przeciwny biegun społeczeństwa" w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie(zdjęcie pochodzi ze strony: www.obieg.pl)


Hermann Nitsch, Teatr Orgii Misteriów (kaseta). Akcja nr 3 i 4, Wiedeń 1963 / O.M. Theater (Kassette), 3. und 4. Aktion, Wien 1963, 1963/1974, dokumentacja fotograficzna: Ludwig Hoffenreich, fotografie: Atelier Graficzne Neumann, Wiedeń, ©Hermann Nitsch, Kolekcja Essla (za: www.obieg.pl)

Pozwolę sobie przytoczyć krótki wpis Magdy Ujmy z jej blogu "Krytyk sztuki na skraju załamania nerwowego". Blog polecam, a jego nazwę uwielbiam. We wpisie "W sprawie artystów i zwierząt" autorka porusza kwestię zwierząt w odniesieniu do recenzji Doroty Jareckiej:

Na początek zwracam uwagę na recenzję z wystawy akcjonistów wiedeńskich, jaka właśnie otworzyła się w krakowskim muzeum Mocak. Dorota Jarecka w "Gazecie Wyborczej" pisze:
To prawda: wiedeńscy akcjoniści urządzali drastyczne akcje połączone z zarzynaniem zwierząt i spuszczaniem z nich krwi. Prawdą jest jednak także, że nie była to powierzchowna i głupawa reakcja na to, że wiedeńczycy chodzą do opery i jedzą knedle, ale generalne odrzucenie współczesnej kultury jako zakłamanej.

Zgoda, nie zatrzymywali się na knedlach. Zgoda, gwałtownie kontestowali austriacką, zakłamaną Gemütlichkeit. Brus był najinteligentniejszy, a Mühl zbłądził? Nie za łatwe? Co z tego wynika? Dlaczego jeden jest oceniany jako ten, co się utrzymał w granicach sztuki, a drugi - trzymając się tej samej logiki - poza nie wyszedł? Dorota cytuje krytyczną opinię Michela Houellbecqua z "Cząstek elementarnych" i twierdzi, że autor się myli. Pod płaszczykiem artystycznych wyczynów akcjoniści wiedeńscy, tacy jak Nitsch, Muehl czy Schwarzkogler, dopuszczali się masakrowania zwierząt na oczach publiczności. Tłumy kretynów patrzyły, jak (...) rozciągają organy i wnętrzności, zanurzają ręce w mięsie i krwi, doprowadzając niewinne zwierzęta do ostatecznych granic cierpienia - podczas gdy jakiś palant fotografował czy filmował tę jatkę, by wystawić otrzymane w ten sposób dokumenty w galerii sztuki.

Teraz czego ja bym się chciała dowiedzieć, to dlaczego etyczny wymiar traktowania zwierząt u akcjonistów, nie jest tak ważny jak ich cel. Oczywiście, gwałt, przemoc, agresja - i rytuały. A jednak to podstawowy problem, jak przebrnąć przez krew, przez litry przelanej krwi i przez mękę zwierząt zaszlachtowanych dla potrzeb artystów. Zabite jagnięta w ilościach przemysłowych, świnie, przelana krew, nadzy ludzie polewani krwią zabitych zwierząt. Trupia sztuka. Potrzeba o tym wspomnieć i zapytać czy można występować w słusznej sprawie posługując się niesłusznymi środkami?

A dodatkowo przypomnę tylko, że wielka afera w Polsce lat 90. wybuchła wokół Piramidy zwierząt Katarzyny Kozyry. Akcjoniści działali jednak dawno, nie w Polsce, i dodatkowo byli facetami - to powód, dla którego wszystko jest OK. No i jeszcze rynek sztuki ma ich w swoim posiadaniu. Kozyra nie tworzyła zaś żadnego teatru ani orgii, po prostu wykorzystała jednego konia i tak skazanego na rzeź. Notabene, właśnie otwiera się jej "Wystawa" w krakowskim Muzeum Narodowy


Prztoczę tu w nieco zmienionej i poszerzonej formie moje komentarze do powyższego wpisu Magdy Ujmy.

Otóż jest wielu artystów, którzy na różne sposoby i w różnym stopniu zabijają lub maltretują i zabijają zwierzęta na potrzeby sztuki, używają ich jako materiału, uprzedmiotawiają je. Jest tego tak dużo, że nie nadążam z komentowaniem wszystkiego na bieżąco na moim blogu.

Wspomnę choćby działającą obecnie, w latach 2000-ych holenderską młodą artystkę Katinkę Simonse o pseudonimie Tinkebell. Ona na przykład zamordowała własnego kota, by zrobić z niego torebkę. Jedna z jej prac artystycznych polegała na umieszczeniu żywych chomików w karuzelach, z których nie mogły wyjść, a które kręciły się nieustannie w godzinach otwarcia wystawy. Czas był obliczony tak, by chomiki były ledwo żywe, ale jednak żywe. Ledwie zwierzęta odpoczęły, karuzele były uruchamiane od nowa. Tinkebell z powodzeniem robi karierę dzięki szumowi medialnemu i dzięki swoistemu "snobizmowi uwielbienia dla okrucieństwa" art worldu, galerzystów, krytyków, kuratorów. A także dzięki nietykalności sztuki, która jak się okazuje może łamać holenderskie prawo mimo protestów opinii publicznej na dużą skalę.

Akcje akcjonistów wiedeńskich chwilami sprawiają wrażenie kiczowatych show mających przyciągnąć publiczność, bazujących na tych samych środkach, co horrory w stylu "Piły".

O pewnym rysie kiczowatości i komercyjności działań akcjonistów wspominała dr Marta Smolińska, która dość dokładnie badała ich twórczość. W relacji ze 114. akcji Hermana Nitscha, na której była, pisze:
"Po akcji na stołach pozostały czerwone ślady po ściekającej krwi, rozrzucone wnętrzności, zalane krwią chleby, pogniecione winogrona i rozprute ryby. Jako dzieło sztuki - relikt akcji powstał również obraz wykonany przez Nitscha za pomocą chlustania krwią na białe płótno."
i dalej:
"Na początku działalności grupy w trakcie wystąpień wiedeńskich akcjonistów interweniowała policja, co dodawało całej sytuacji nieco pikanterii. Obecnie Nitsch stał się jednym z najbardziej uznanych artystów austriackich, a aura skandalu wypaliła się. W galerii pojawili się eleganccy konsumenci jego sztuki, których stać było na zapłacenie 35 euro za bilet wstępu. Komercja wyzierała z kątów galerii (...)
Po akcji Nitsch domagał się więcej aplauzu... Sam pozostał niezbrukany krwią, od "czerwonej" roboty miał asystentów, podających mu kolejne i kolejne dzbany z krwią".

Te mankamenty wytyka akcjonistom także Jarecka. Ale może sztuka akcjonistów była taka od początku, tylko dopiero po jakimś czasie to dostrzeżono?

Dodam od siebie, że w tym wszystkim gdzieś znika prawda o użytych do akcji zwierzętach. Pozostają tylko flaki i krew - skomercjalizowany bezosobowy abiekt, okraszony wzniosłą i tajemniczą symboliką, znaczeniami i odniesieniami. I już nikt nawet nie pamięta, skąd te flaki się właściwie wzięły i że były częścią czyjegoś ciała.


Gdy jest mowa o cenzurze, mówi się, że słaba jakość pracy nie może być argumentem przeciwko sztuce. Zgoda, ale w drugą stronę to też nie może działać. Ważne treści, poruszone problemy nie mogą usprawiedliwiać etycznie takiego postępowania ze zwierzętami.

Problem ten na przykładzie "Piramidy zwierząt" Kozyry przy okazji jej wystawy w Zachęcie, poruszyłam w kilku tekstach analizując kwestie praw zwierząt w zderzeniu z problematyką granic wolności wypowiedzi artystycznej. Nie chcę powtarzać tu całej argumentacji, odsyłam do następujących tekstów:
- "Nietykalność Piramidy zwierząt, czyli jak ograniczamy dyskurs o sztuce", „Arteon”,
nr 1(129) 2011.
- To (nie) jest wystawa! Katarzyna Kozyra w Zachęcie, „Artluk” nr 1(19) 2011.
- Paradoksy wolności, „Artmix” nr 23(13) 2010: http://obieg.pl/artmix/16533
- "Prawo-rządnośc sztuki", „Fragile” nr 1(7) 2010.

Co zaś do "Piramidy" Kozyry to muszę w odniesieniu do wypowiedzi Ujmy przypomnieć, że sprawa nie jest taka prosta, za jaką się ją powszechnie uważa, czyli że Kozyra zabiła jednego konia który i tak by zginął, więc o co cała afera.
Po pierwsze koń wcale niekoniecznie by zginął (wysoce prawdopodobne, że zostałby wykupiony przez jakąś fundację lub osobę prywatną i do dziś spacerowałby po zielonej trawie), a poza tym chodzi też o inne zwierzęta, z których niektóre zabijała bez namysłu i niepotrzebnie, o czym świadczy jej wypowiedź w "Drżących ciałach" (str. 187):

"(...) a koguty zatłukłam dwa. Nie wiedziałam, który będzie lepszy, duży czy mały".

(więcej cytatów z Kozyry na ten temat w mojej recenzji z wystawy w Zachęcie - "Artluk" nr 1(19) 2011. Ale ta recenzja dotyczy nie tylko "Piramidy" i nie jest jednakowo krytyczna wobec całej wystawy).

We "Fragile" i "Artmixie" komentowałam też podejście Doroty Jareckiej do kwestii wykorzystywania zwierząt w sztuce. Otóż parę lat temu broniła ona też kostarykańskiego artysty, który w ramach swojej akcji artystycznej przywiązał i głodził wychudzonego chorego psa złapanego na ulicy. Mam podejrzenie, że gdyby podobną rzecz popełnił zwykły nastolatek lub rolnik, to jej ocena etyczna tego czynu byłaby zupełnie inna.
I powtórzę, że mimo całego szacunku dla Doroty Jareckiej, mam jej za złe, że każdą próbę obrony zwierząt szufladkuje jako konserwatywną, prawicową, a w tym tekście wręcz przekonuje, że cytat nie pochodzi z płomiennej mowy działacza LPR, ale z Huellebequa. Co za demagogia, wynikająca z braku wiedzy lub ze świadomej manipulacji. No i przede wszystkim absurd, ponieważ ruchy związane z wyzwoleniem zwierząt były i są głównie lewicowe, anarchistyczne i feministyczne.


Otto Muehl, Testowanie artykułów spożywczych. Akcja nr 26 / Nahrungsmitteltest, 26. Aktion, 1966, dokumentacja fotograficzna: Ludwig Hoffenreich, fotografie: Stefan Fiedler – Salon Iris, Wiedeń, ©Otto Muehl, Kolekcja Essla (za: www.obieg.pl)

Kiedy patrzę na dokumentację "Testowania artykułów spożywczych" Otto Muehla, zastanawiam się, dlaczego pokawałkowanie ciał ludzkich jest tam tylko iluzją, nogi, które mają sprawiać wrażenie odciętych w rzeczywistości wystają z dziur w prześcieradle? Dlaczego nie pokawałkował ludzi naprawdę, byłoby to jednak bardziej spektakularne. A skoro zamierzony efekt udało się osiągnąć za pomocą iluzji, może należało ją też zastosować w odniesieniu do zwierząt, zamiast je naprawdę rozszarpywać. Powtórzę tu pytanie, które pisałam już w niektórych tekstach: co stanowi zatem granice sztuki? Czy tylko mentalność twórcy nie pozwala artyście rozszarpać człowieka? A może tylko prawo go od tego powstrzymuje?

Kiedy z kolei czytam o tym, że akcjonizm wiedeński był reakcją na wojnę, Holokaust, poparcie dla Hitlera w Austrii, czy też ich odreagowanie, to moja refleksja idzie raczej w stronę smutnego braku zdziwienia, że Holokaust był w ogóle możliwy. Nic dziwnego, że doszło do zagłady Żydów, skoro zagłada zwierząt jest akceptowalna cały czas, nic dziwnego, że SS-mani byli w stanie czerpać dochód ze swojej pracy i jednocześnie być poprawnymi, kochającymi mężami i ojcami, skoro takich ojców jest i dziś na pęczki, zajmujących się zawodowo hodowlą i rzezią zwierząt na mięso i futra czy też eksperymentowaniem na zwierzętach w laboratoriach, a potem bawiących się z dziećmi i całujących żonę na dobranoc. Nic dziwnego, że naziści potrafili mieć frajdę ze znęcania się nad Żydami lub innymi więźniami, skoro cyrk, corrida czy rodeo są cały czas legalną rozrywką w Europie. Nic dziwnego, że pojawili się akcjoniści.
Zaryzykowałabym stwierdzenie, że akcjonizm w tym kontekście wcale nie jest przeciwnym biegunem społeczeństwa, ale raczej wpisuje się w pewne jego mechanizmy paradoksalnego akceptowania zbrodni na co dzień.

Opinia Hullebeqa pozostaje jednak dla mnie najbardziej trafiającą w sedno, w to, czym akcjonizm wiedeński właściwie jest:

"Pod płaszczykiem artystycznych wyczynów akcjoniści wiedeńscy, tacy jak Nitsch, Muehl czy Schwarzkogler, dopuszczali się masakrowania zwierząt na oczach publiczności. Tłumy kretynów patrzyły, jak (...) rozciągają organy i wnętrzności, zanurzają ręce w mięsie i krwi, doprowadzając niewinne zwierzęta do ostatecznych granic cierpienia - podczas gdy jakiś palant fotografował czy filmował tę jatkę, by wystawić otrzymane w ten sposób dokumenty w galerii sztuki".

Na szczęście jest coraz więcej sztuki, w której zwierzę jest uPODMIOTowione. Może to właśnie tą sztuką warto się zająć.

---
Wszystkie teksty opublikowane na blogu Nie-zła sztuka objęte są prawem autorskim na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Cytując teksty z niniejszego blogu, musisz podać imię i nazwisko autorki oraz nazwę i adres blogu. ---

8 komentarzy:

  1. Anonimowy26.11.11

    A motylki wolno zabijać?

    http://www.youtube.com/watch?v=_5XfAYZAA7w

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha ha! Bardzo dziwny teledysk i bardzo pasuje do tematu: zbrodnia, kicz i komercja (z pominięciem pytania o klasykę sztuki). Kiczowaty, ale co nie co filozoficzny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy15.12.11

    Zaintrygował
    mnie fragment:

    Nic dziwnego, że pojawili się akcjoniści.
    Zaryzykowałabym stwierdzenie, że akcjonizm w tym kontekście wcale nie
    jest przeciwnym biegunem społeczeństwa, ale raczej wpisuje się w pewne
    jego mechanizmy paradoksalnego akceptowania zbrodni na co dzień.

    Stwierdzenie wydaje mi się o tyle interesujące, że nie jako porusza
    dla mnie kwestie przestrzeni instytucji sztuki, oraz granice pola
    sztuki. Po przeczytaniu tekstu, pojawiły się we mnie pytania dotyczące
    samej działalności kuratora. Na ile możemy sobie pozwolić w pracy z
    artystą? Czy nasza praca nie powinna bardziej opierać się na "opiece"
    która wynika z samej nazwy? Powinniśmy jednocześnie wspierać artystów
    w ich działaniach, ale czasem powinniśmy też im zwracać uwagę na
    drugie dno tego co robią. Trochę takie wychowywanie, prawda?
    Wracając jednak do instytucji sztuki, o których wspomniałam na
    początku. Mówi się czasem, że przestrzeń white cubu nie sankcjonuje
    już tego co w niej jest jako sztukę, ale zastanawiam się czy jakby
    jakiś artysta urządził w galerii rzeź, masakrę, odbierane by to było
    jako performance obrazujący drastyczność współczesnego świata, czy
    jakikolwiek inny kwiecisty epitet usprawiedliwiający takie działanie.
    Czy nie jest trochę tak, że krytycy kuratorzy boją się powiedzieć NIE
    niektórym akcją sztuki współczesnej nie chcąc tym samym być wrzuconym
    za drugą stronę barykady, gdzie stoi społeczeństwo które "nie zna
    sztuki".

    pozdrawiam M.K :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Powinniscie dbac o swoja marke
    ( brand value ) i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdecydowanie nie jestem zwolennikiem takiej sztuki. Pozdrawiam Faustus.

    www.obrazyakwarela.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. bardzo dobry tekst Dorota. Zgadzam się z Tobą w każdym słowie

    OdpowiedzUsuń