piątek, 14 czerwca 2013

O blogowej krytyce sztuki w radiowej Dwójce

Zapraszam do wysłuchania rozmowy Marty Strzeleckiej z prof. Waldemarem Baraniewskim, Dawidem Radziszewskim oraz ze mną.


Jak to bywa w rozmowach na żywo nie udało mi się powiedzieć wszystkiego co chciałam, nie zdążyłam dokończyć ostatniej myśli, więc kontynuuję ją na blogu. Mój wniosek jest rzeczywiście pesymistyczny. Popsułam Marcie Strzeleckiej próbę zakończenia audycji stwierdzeniem pełnym nadziei (ale to nie dlatego, że chciałam ponarzekać, tylko dlatego, że dopiero w połowie zdania zorientowała się, że czas nam się kończy ;-)

Krytyk - zawód czy hobby?

Gdyby nie to że mój blog jest raczej blogiem naukowczynii kolekcjonującej spostrzeżenia i przemyślenia na dany temat niż krytyczki sztuki, powinnam zmienić jego nazwę na zbliżoną do blogu Magdy Ujmy. W dzisiejszym świecie nie da się bowiem poświęcić życia krytyce artystycznej, a tym samym trudno być naprawdę dobrym i profesjonalnym krytykiem. Ok, jeśli ktoś dostał od rodziców mieszkanie w śródmieściu i nie ma dzieci, może jakoś wyżyje z kolejnych tekstów na umowy o dzieło, ale normalnie żyć się z tego nie da. W rozmowie padło określenie "etat w czasopiśmie o sztuce" - nie wydaje mi się, żeby coś takiego istniało. Nawet redaktorzy "Obiegu" są/byli również kuratorami. Można być kuratorką i przy okazji krytyczką, dziennikarką i przy okazji krytyczką, galerzystką i przy okazji krytyczką, naukowcem i przy okazji krytyczką, ale krytyczką po prostu, tylko lub głównie być się nie da. 

Ja wybrałam drogę pracy naukowej, która wydaje mi się najmniej uwikłana w lansiarską śmietankę towarzyską, a tym samym daje najwięcej niezależności intelektualnej. Ale w obliczu obecnych procesów stopniowej zamiany uniwersytetu w korporację, coraz trudniej będzie być krytyczką dodatkowo, obok pracy naukowej. Wiedza zaczyna być mierzona, przeliczana, punktowana. Dobry tekst krytyczno-artystyczny przestaje się liczyć na uczelni, liczy się za to choćby słaby tekst, ale w punktowanym czasopiśmie naukowym. Z przykrością więc stopniowo porzucam aktywność krytyczno-artystyczną, gdyż w obliczu nowych akademickich standardów takie publikacje to żadne publikacje, ponieważ nie są recenzowane i punktowane.O problemach w godzeniu funkcji kuratora i krytyka pisano już parokrotnie, więc nie będę się w to wdawać. Natomiast krytyków etatowych w gazetach codziennych jest jak na lekarstwo. Poza tym taka krytyka w dzisiejszych czasach tabloidyzacji gazet, jest zmuszona mówić o tym, co atrakcyjne lub przynajmniej o tym, co może sprawiać wrażenie atrakcyjnego, w taki sposób, by wydawało się atrakcyjne. Oczywiście zawsze można pracować w korporacji i wieczorami pisać teksty o sztuce. Tylko czy w którymkolwiek z powyższych przypadków jest się zawodowym krytykiem sztuki?

Z tych powodów krytyka po trochu umiera, staje się jałowa (w znaczeniu, o którym pisała Magda Ujma) lub staje się "pisaniem o sztuce" (w znaczeniu o jakim mówił prof. Waldemar Baraniewski, pisaniem przybierającym czasem charakter tekstu informacyjno-promocyjnego (na ten problem zwrócił kiedyś uwagę Grzegorz Borkowski), pisaniem teoretyczno-naukowym, najrzadziej chyba pisaniem krytyczno-artystycznym we właściwym znaczeniu tego pojęcia. I na niewiele się zdała próba ratowania krytyki np. poprzez konkurs "Wielka Nadziej Młodej Krytyki", skoro wygrana nie przekłada się na żadną pracę, żaden etat, nic co pozwalało by młodej krytyczce pomyśleć, że warto i że da się być krytyczką zawodowo. Można pisać o sztuce, nawet pisać dobrze, ale nie łudźmy się, że krytyk sztuki to zawód. Krytyka sztuki może być hobby, pasją. Można się starać realizować swoje pasje jak najlepiej.

 O krytykach, środowiskowych zależnościach i języku

W języku pisania o sztuce w internecie, w takim na przykład jakim posługuje się autorka blogu "Sztuka na gorąco", widzę pewne niebezpieczeństwa. Język nadmiernie luzacki czasami jest powierzchowny, a także przestaje być precyzyjny. Zastanawiam się czasami, czy to, co mówi Karolina Plinta da się powiedzieć innym językiem. W języku wyraża się sposób myślenia. Sama staram się używać języka bardziej zbliżonego do tego używanego w czasopismach drukowanych czy naukowych, ponieważ wydaje mi się, że taki bardziej klasyczny, wyważony język zmusza do sformułowania pewnych myśli, a próba przełożenia myśli na słowa, pozwala precyzować myśli (Gadamer się kłania). Niemniej, mimo iż nie chcę Dawida Radziszewskiego łapać za słówka (z całą sympatią dla niego i szacunkiem dla jego ciekawych wypowiedzi), wydaje mi się, że w jego stwierdzeniu, że "Karolina Plinta się wyrabia" jest odcień mimowolnej wyższości. Nie wydaje mi się także, by w "Obiegu" pisali ludzie z ulicy. Gdy wczoraj zajrzałam do "Obiegu" ukazał się moim oczom zestaw nazwisk wcale nie przypadkowych i już wcześniej czytanych. A jeśli w "Obiegu" pisze coraz więcej nowych, mało znanych osób, to uważam to za dobry znak. Zamkniętemu, wąskiemu środowisku sztuki współczesnej przyda się chyba właśnie krytyczne spojrzenie z zewnątrz. Nie spojrzenie wrogie, nie opozycyjne, ale będące poza rozgrywkami politycznymi "lewa-prawa", świeże, spoza kręgu. W tym chyba cała nadzieja współczesnej krytyki. Pamiętam, gdy pod koniec studiów zaczynałam czytać czasopisma o sztuce, m. in. "Obieg" właśnie, po chwilowej fascynacji, miałam nieodparte wrażenie zawodu i nudy wynikającej z tego, że ciągle czytam tych samych autorów, mających tych samych faworytów, ten sam krąg znajomych wśród śmietanki towarzysko-kuratorskiej, a co za tym idzie promujących tych samych artystów, aż do znudzenia. I niekoniecznie byli to artyści najciekawsi. 
 
---
Wszystkie teksty opublikowane na blogu Nie-zła sztuka objęte są prawem autorskim na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Cytując teksty z niniejszego blogu, musisz podać imię i nazwisko autorki oraz nazwę i adres blogu.
---