czwartek, 28 października 2010

Krzywo zbliżają się do swego celu wszystkie rzeczy dobre. Artur Malewski w Wozowni.



A ja się państwu zwierzę, że bardziej wierzę w zwierzę! - zatytułowała tekst o wystawie Malewskiego kuratorka Marta Smolińska. Zawarta w tytule gra słów kojarzy mi się z z derridiańskim "Zwierzę, którym więc jestem" lub parafrazą Derridy w wykonaniu Agaty Araszkiewicz: "Zwierz-am się, więc jestem"; wbrew i wobec kartejańskiej filozofii uprzedmiotawiającej zwierzęta i właściwie większej części zachodniej filozofii, która długo nie umiała się uwolnić od Kartezjuszowskiego sposobu myslenia o zwierzętach jako bytach niższych, które choć istnieją, to nie egzystują. W swoim felietonie Araszkiewicz stawia pytanie, czy zwierzę ma twarz? Ma osobowość, ale czy jest osobą?

Te wątki są obecne także w zgromadzonych w Wozowni rzeźbach Artura Malewskiego. Zwierzęta, ludzie, hybrydy, stwory wpasowały się idealnie w przestrzeń wystawienniczą. Dzięki trafnemu rozmieszczeniu i oświetleniu prac górna duża sala toruńskiej galerii zamieniła się w rodzaj tajemniczego lasu, w którym napotkać można dziwaczne, kuriozalne stwory, wychylające się spomiędzy słupów, dźwigających strop, niczym zza pni drzew(1). Ta trudna, bo dość ingerencyjna przestrzeń wystawiennicza, w niczym nie przypominająca tradycyjnego white cube'a, za sprawą doskonałej, choć jakże prostej aranżacji, stała się integralną częścią wystawy niemal na równi z samymi rzeźbami. Wyjątkiem jest umieszczona w osobnym niewielkim pomieszczeniu Buba - zatuczona sarna w klatce, ofiara ludzkiej miłości, pod pozorami której kryje się zniewolenie i krzywda. Odmienny charakter pracy podkreślony został nie tylko oddzielną salą, ale także zupełnie innym, bo chłodnym, świetlówkowym światłem, które uwypukla mieszankę smutku i obrzydzenia emanującą z pracy, podkreśla chłód metalowej klatki i fałszywość uczucia, które kumuluje się w metalowych miskach z karmą. Czy chodzi jednak tylko o przekarmianie swych pupili nadmierną ilością smakołyków? Istnieje jeszcze inny rodzaj zabijającej "miłości"... Nie mogę się oprzeć porównaniu z uroczymi prosiaczkami, które ludzie z czułością i uśmiechem na ustach oglądają na pocztówkach i w kalendarzach w Empiku, po czym te same prosiaczki, wcześniej uwięzione, zatuczone, zmaltretowane i zamordowane, zajadają w McDonaldsie kilka metrów dalej.



Do podobnych aspektów odwołuje sie także kuratorka wystawy. Cytując Olgę Tokarczuk pisze ona w katalogu: Cóż to za świat? Czyjeś ciało przerobione na buty, na pulpety, na parówki, na dywan przed łóżkiem, wywar z czyichś kości do picia... Buty, kanapy, torba na ramię z czyjegoś brzucha, grzanie sie cudzym futrem, zjadanie czyjegoś ciała, krojenie go na kawalki i smażenie w oleju...(2). Smolińska zauważa, że Malewskiego intryguje zarówno aspekt ludzki w zwierzęciu, jak i to co zwierzęce w człowieku. Zwraca też uwagę na związek prac Malewskiego z pojawiającym się w książce Tokarczuk pojęciem "światoczucia".



Owego światoczucia musiało brakować tym, którzy w 1957 roku wysłali suczkę Łajkę na śmierć w satelicie Sputnik 2. Zwierzątko nie wytrzymało wysokiej temperatury, ciśnienia i wilgotności, umarło w imię wydumanych ludzkich marzeń, politycznej konkurencji i wybujałego ego naukowców. Ich symbolem jest dumny kształt maszyny, wyłaniający się z ciemności w plamie rozproszonego światła. Gdy jednak podejść bliżej i zajrzeć do środka ujrzy się psa, który zdaje się zaciskać zęby z niewyobrażalnego bólu, jednocześnie wyje ze smutku i strachu w przestworza kosmosu, których odkrycie okupione zostało torturą lub też ze złością szczerzy kły w stronę człowieka, który go skrzywdził. Praca ta była obecna również na wystawie Wszystkie stworzenia duże i małe w Zachęcie, ale tam jakoś zginęła w tłumie, wystawa w Wozowni zaś wydobyła na wierzch jej walory artystyczne - rzeźbiarską świadomość materiału i ekspresyjną siłę wyrazu.



W niemal centralnym miejscu znajduje się kompozycja z jedną z najciekawszych rzeźb tej wystawy - hybrydlaną postacią, która w zamierzeniu artysty łączyć ma wszystkie pierwiastki, m. in. męski i żeński, ludzki i nie-ludzki... Jest w tej pracy coś wzniosłego i coś przyziemnego, coś transcendetalnego i prowokująco organicznie dotykalnego.







Błądząc po wozownianym lesie natkiniemy się też na kobietę-sukę, Człowieka szczęśliwego, trochę nieszczęśliwego - lunatyka z grubym ratlerkiem przypominającym prosiaka, spotkamy wilkołaka ze starannie wykonanym włochatym penisem - kostium, którego Malewski używał do swych akcji artystycznych, a który w ramach tej ekspozycji staje się po prostu rzeźbą. Wilkołak zostaje unieruchomiony, ale jego hybrydalna, ni to ludzka, ni zwierzęca seksualność, pozostawia cień niepokoju.

Warto zobaczyć wystawę i warto przeczytać tekst w katalogu, bo zarówno obraz, który roztacza przed nami artysta, jak i słowa kuratorki nie tylko skłaniają do refleksji nad zwierzęcością i człowieczeństwem, ale też kuszą swą intensywną haptycznością, pobudzają zmysły.



---
Przypisy:
(1)M. Smolińska, A ja się państw zwierzę, że bardziej wierzę w zwierzę!, w: Krzywo zbliżają sie do swego celu wszystkie rzeczy dobre, katalog wystawy, Toruń 2010.
(2)O. Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych, Kraków 2009, s. 131.
---
Wszystkie teksty opublikowane na blogu Nie-zła sztuka objęte są prawem autorskim na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Cytując teksty z niniejszego blogu, musisz podać imię i nazwisko autorki oraz nazwę i adres blogu.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Utuczona sarenka. Przypomniała mi się lekcja polskiego w klasie podstawowej (1,2,3), gdzie omawialiśmy czytankę o ludziach, którzy przygarnęli sarnę do domu, czy jakiegoś koziołka. Później mieliśmy napisać tekst - bajkę, co z nim dalej się dzieje , a ja wymyśliłem, że koziołek jadł z tymi ludźmi wspólnie przy stole i był traktowany jak książę :)
A teraz ta rzeźba - niesamowite, jak się wszystko pięknie składa w całość.

Anonimowy pisze...

"Rogaś z doliny Roztoki"?

Anonimowy pisze...

Oj, nie pamiętam, ale całkiem możliwe :)

Anonimowy pisze...

Te rzeźby są faktycznie niezłe, szczególnie ta "koźla" postać.
Sarenka tez wywołuje emocje, ale równie ciekawy jest ten mały pies (czyżby była to galareta ? - tylko się domyślam, a chciałbym wiedzieć...:-) )

Koźla postać przypomina mi na pierwszy rzut oka Jar Jar Binksa z gwiezdnych wojen - to też była fajna postać (na marginesie dodam, że amerykanie o wymyślonej postaci, całkiem sympatycznej i świetnie zanimowanej mówili, że jest gejem. Stworek mówi do Obi Wana "misa Cię kocha" (czyli ja Cię kocham).... Ludzie lubią szybko przypisywać metki , a co zaskakujące nawet nieistniejącej realnie baśniowej postaci). Swoją drogą - zauważ Dorota, że w gwiezdnych wojnach jest mnóstwo niesamowicie wymyślonych zwierząt. Artyści fantastycznie je wykreowali.
Tomek

Anonimowy pisze...

Z tego, co piszesz - to świetna wystawa. Aż żałuję, że nie jeżdżę do Torunia. Super to opisałaś i pokazałaś, Dorota. Ściskam. Iza