Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego czytając kolejną* recenzję "Ecce Animalia" mam wrażenie, że autorka tekstu nie obejrzała wystawy. Proste. Winne jest położenie Orońska, odległość i kłopotliwy dojazd bez samochodu. Obie recenzentki wybrały się na wystawę w ramach wycieczki konferencyjnej. Na zakończenie konferencji "Zwierzęta i ich ludzie. Zmierzch antropocentrycznego paradygmatu?" do Orońska wyruszyły dwa autokary, w sumie ok. 60 osób. Na miejscu byliśmy, o ile dobrze pamiętam, niecałe dwie godziny, z czego przynajmniej połowę czasu zajęło jedzenie. Było pyszne (i wegańskie), a wszyscy zmęczeni i głodni, więc na zwiedzanie wystawy nie zostało zbyt wiele czasu. Ci bardziej zainteresowani, po posiłku wrócili ponownie do sali Muzeum, jednak ogólnie czasu było za mało, by móc w spokoju zwiedzić ekspozycję, a już na pewno zdecydowanie za mało, żeby obejrzeć prace wideo, których było pięć, a z których dwa filmy Filipa Sadowskiego i jeden Kathy High wymagały chwili czasu i skupienia. No więc wszystko jest logiczne i oczywiste: recenzentki ("Dziennika Opinii" i "Szumu") po prostu nie zdążyły porządnie obejrzeć wystawy. Trudno mieć do nich pretensję, że nie pofatygowały się do Orońska po raz drugi, a jednak można mieć pretensję, że piszą, szafując ocenami, recenzję czegoś, co obejrzały bardzo pobieżnie.
Tekst
Zofii Krawiec w "Szumie" jest bardzo krótki jak na, bądź co bądź, sporą wystawę. Biorąc pod uwagę, że bierze w niej udział ponad 30 twórców, w tym kilku cenionych na świecie, szczególnie w środowisku związanym ze sztuką animalistyczną i animal studies (Singer, High), wymienianie zaledwie dwóch prac: najlepszej (Mary Britton Clouse) i najgorszej (cyfrowa fotografia kotów anonimowego autora) jest trochę niepoważne. Czyżby krytyczka nie dostrzegła nic ciekawego w żadnej innej pracy: ani w wideo Józefa Robakowskiego, ani w fotografiach Zygmunta Rytki, ani w socrealistycznej, ale bardzo dobrej "Świniarce" Antoniego Kenara, ani w niesamowitym ready made Kuby Bąkowskiego, ani, wreszcie, w eksponatach z XIX i początków XX w. z Muzeum Narodowego w Warszawie? Skoro już krytyczka uznaje prace Britton Clouse za zdecydowanie
najlepsze, to dlaczego nie dostrzega ani ich zestawienia z "Popiersiem
kobiety z kurczęciem" Biernackiego z 1905 roku, ani ze "Świniarką"
Kenara? Jak może nie zauważać, że te zestawienia stawiają kilka istotnych pytań!
Fot. Leszek Golec; wystawa "Ecce Animalia", na pierwszym planie: Józef Gott, "Lisica z młodymi i upolowanym łabędziem", XIX w., na drugim planie: Angela Singer, Catch/Caught, 2007.
Na
szczęście żadna recenzja nie jest w stanie ująć wartości
genialnej marmurowej lisicy z młodymi i upolowanym łabędziem Józefa Gotta!
genialnej marmurowej lisicy z młodymi i upolowanym łabędziem Józefa Gotta!
Zarzuty Zofii Krawiec są ogólnikowe, w ogóle nie wyjaśnione ani nie uzasadnione. Recenzentka żadnego ze swoich zarzutów nie argumentuje ani nie odnosi do tego, co na wystawie. Jeżeli jednak nie dostrzegła ani pytań ani problemu podmiotowości, to znaczy, że po prostu nie pamięta niektórych prac lub nie zdążyła ich zobaczyć. Choćby Lily Does Derrida Kathy High stawia mnóstwo fundamentalnych pytań związanych z podmiotowością zwierząt explicite, bynajmniej nie pozostawiając ich w sferze domysłu czy interpretacji. Zastanawiam się więc, jak można było je przegapić... Ale wszystko staje się jasne, gdy Krawiec pisze o hodowli krów. Otóż na tej wystawie nie ma pracy o hodowli krów! Film High jest jedyną pracą, w której taki wątek zostaje na moment przywołany. Skoro jednak krytyczka wydobywa go w kontekście całej wystawy, oznacza, że przechodząc trafiła na ten akurat fragment filmu i, nie oglądając całości, nie była w stanie zrozumieć, w jakim kontekście ów motyw oddziałuje, oraz, że jest jedynie fragmentem opowieści o śmierci i podmiotowości zwierząt u Derridy.
Zgadzam się, że wystawa jest mało radykalna i bez wyraźnych tez oraz,
że podejmuje szerokie spektrum relacji ludzko-zwierzęcych. Taka była jej strategia i taki był cel. Choć znalazło się na niej kilka prac, moim zdaniem, radykalnych w formie i treści: Czekalskiej i Golca, Artura Malewskiego oraz Angeli Singer. Mało tego, bierze w niej udział kilku twórców, których postawy życiowe w stosunku do zwierząt, będące źródłem ich sztuki, są dość radykalne (High, Czekalska i Golec, Singer, Britton Clouse). Zastanawiam się też, jakiego rodzaju radykalizmu Krawiec oczekuje od rzeźb? Problem jest też taki, że w Polsce nie ma właściwie dobrych radykalnych prac dotyczących relacji ludzko-zwierzęcych, które zarazem nie powielałyby gatunkowistycznego dyskursu i nie wykorzystywały żywych zwierząt. Ja jednak stosuję całkowicie świadomie strategię umiarkowania, która sprawdziła się w krytyce, nauce i aktywizmie. Strategia radykalizmu spowodowałaby w wypadku wystawy zarzuty o "ideologizację", "manipulację" i "nachalną propagandę wegetarianizmu". I niech nikt nie próbuje mnie przekonać, że byłoby inaczej. Ale prawdą jest, że za cały radykalizm wystarczyłby jeden film: "Earthlings", stawiający bardzo wyraźną tezę. Być może tematy emancypacyjne zazwyczaj sytuują kuratora,
artystę, krytyka lub naukowca w sytuacji, w której będzie
postrzegany albo jak zideologizowany fanatyk albo jako niewyraźny
konformista.
Fot. Leszek Golec; wystawa "Ecce Animalia", na pierwszym planie: Józef Gott, "Lisica z młodymi i upolowanym łabędziem", XIX w., na drugim planie: Wiktor Górka, "Hunting in Poland", w tle prace Tatarczyka i Pastwy.
Nie zgadzam się, że wystawa nie
stawia pytań i nie buduje konkretnych narracji. A już na pewno nie, że
jest bezkrytyczną afirmacją. Te zarzuty mnie do tego stopnia zdumiewają, że aż trudno mi się no nich odnieść. Czy naprawdę krytyczka nie zauważyła ogromnego ekranu z animacją Małgorzaty Gurowskiej "Optymalizacja", krytycznej w zdecydowany sposób wobec wykorzystywania przez ludzi rożnych gatunków? Nie pofatygowała się, żeby sprawdzić co oznacza miarowe tykanie co sekundę, które niesie się w przestrzeni wystawy? ,,Każde zwierzę układane jest tak, by ostatecznie zmieściło się w 1 m
kw., zostaje upchane, symbolicznie zoptymalizowane (…) Poszczególne
obrazy optymalizacji następują po sobie co sekundę. Ma to charakter
symboliczny, bo w każdej sekundzie zabija się na potrzeby konsumenckie
około 1775 zwierząt na świecie” - wyjaśnia artystka. Wystawa buduje kilka bardzo konkretnych i dość oczywistych narracji, mało tego, te narracje mieszczą się w kwaterach - podziałach przestrzeni wyznaczonych "ścianowymi" filarami. Zastanawia mnie też, że krytyczka w ogóle nie wzięła pod uwagę profilu instytucji - muzeum rzeźby, a co za tym idzie (oraz równolegle do tego) nie wspomniała nawet słowem o tym, że starsze, tradycyjne rzeźby w marmurze i brązie skonfrontowano na wystawie z rzeźbami-obiektami nowoczesnymi, ale także z innymi mediami: filmem, fotografią, malarstwem.
Jest nieprawdą, że "na wystawie dominowały przedstawienia ukochanych piesków artystów", takie prace były tylko trzy - jedno wideo, jeden obraz i jedna rzeźba. Znowu więc krytyczka obnaża pobieżność swojego spojrzenia. Jestem Zofii Krawiec bardzo wdzięczna, że wzięła na wystawę mopsa Michela (wraz z jego panem Łukaszem Rondudą), dzięki temu powstały genialne fotografie do katalogu, a zachowanie psa było zadziwiającym odkryciem etologiczno-historyczno-artystycznym. Szkoda tylko, że Krawiec nie dostrzegła, że Michel mógł reagować na rzeźby, ponieważ zostały one potraktowane jak zwierzęta (stały, siedziały i leżały na podłodze), a nie jak eksponaty (na postumencie). A więc, wbrew temu, co napisała, udało się przekroczyć tradycyjną strukturę antropocentryczną, w której "podmiot patrzący, czyli zawsze człowiek ma władzę i uprzedmiotawia eksponat". Swoją drogą Michel nie był jedynym zwierzęcym zwiedzającym, który z zaciekawieniem eksplorował przestrzeń i eksponaty. Mam jednak wrażenie, że reakcje Michela na tyle wciągnęły recenzentkę, że na obejrzenie samej wystawy, nie starczyło jej już czasu. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że jej tekst próbuje udawać, że było inaczej.
Jest nieprawdą, że "na wystawie dominowały przedstawienia ukochanych piesków artystów", takie prace były tylko trzy - jedno wideo, jeden obraz i jedna rzeźba. Znowu więc krytyczka obnaża pobieżność swojego spojrzenia. Jestem Zofii Krawiec bardzo wdzięczna, że wzięła na wystawę mopsa Michela (wraz z jego panem Łukaszem Rondudą), dzięki temu powstały genialne fotografie do katalogu, a zachowanie psa było zadziwiającym odkryciem etologiczno-historyczno-artystycznym. Szkoda tylko, że Krawiec nie dostrzegła, że Michel mógł reagować na rzeźby, ponieważ zostały one potraktowane jak zwierzęta (stały, siedziały i leżały na podłodze), a nie jak eksponaty (na postumencie). A więc, wbrew temu, co napisała, udało się przekroczyć tradycyjną strukturę antropocentryczną, w której "podmiot patrzący, czyli zawsze człowiek ma władzę i uprzedmiotawia eksponat". Swoją drogą Michel nie był jedynym zwierzęcym zwiedzającym, który z zaciekawieniem eksplorował przestrzeń i eksponaty. Mam jednak wrażenie, że reakcje Michela na tyle wciągnęły recenzentkę, że na obejrzenie samej wystawy, nie starczyło jej już czasu. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że jej tekst próbuje udawać, że było inaczej.
Wystawa "Ecce Animalia", Michel i "Piesek" Adama Prockiego, fot. Zofia Krawiec
Wystawa "Ecce Animalia", Michel i "Small Field" Beaty Czapskiej, fot. Jan Gaworski
* O pierwszej pisałam tu: http://niezla-sztuka.blogspot.com/2014/04/polemika-z-tekstem-o-ecce-animalia.html
--- Wszystkie teksty opublikowane na blogu Nie-zła sztuka objęte są prawem autorskim na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Cytując teksty z niniejszego blogu, musisz podać imię i nazwisko autorki oraz nazwę i adres blogu. ---
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz